Koniec ze strategią “Kup i trzymaj” – rozmowa Andrzeja Miszczuka – Głównego Stratega F-Trust z Jędrzejem Janiakiem – Analitykiem F-Trust
Z Andrzejem Miszczukiem, Głównym Strategiem F-Trust, i Jędrzejem Janiakiem, analitykiem F-Trust, o kryzysie energetycznym i strategii, którą w dobie inflacji powinni się kierować inwestorzy, rozmawia Piotr Gajdziński.
Wieści z rynku energetycznego wywołują gęsią skórkę, a niektóre analizy są wręcz hiobowe. Czy kryzys energetyczny przerodzi się w kryzys gospodarczy?
Andrzej Miszczuk: Na początek ważne zastrzeżenie. To co się obecnie dzieje nie nazwałbym kryzysem energetycznym. On jest, niestety, szerszy. To kryzys podaży, bo nie dotyczy wyłącznie surowców energetycznych, przede wszystkim gazu i ropy naftowej, ale również na przykład mikroprocesorów, które powodują, że niektóre branże, choćby samochodowa, ale to się może rozlać również na inne sektory, zmuszone są zawieszać produkcję. I jeszcze druga uwaga. Moim zdaniem, nie ma większego sensu porównywanie obecnej sytuacji na rynku energetycznym z początkiem lat siedemdziesiątych i podniesieniem cen ropy naftowej. Wtedy „sprawca” był bardzo precyzyjnie znany – kraje arabskie wydobywające ponad połowę wszystkich zużywanych wówczas zasobów ropy naftowej. Teraz „sprawca” jest znacznie trudniejszy do zidentyfikowania, bo na wzrost cen złożyło się kilka czynników. W polskich mediach państwowych obowiązuje narracja, że winę za obecny wzrost cen ropy i gazu ponosi Władimir Putin, ale to nieprawda, bo z tym problemem boryka się nie tylko Europa, ale również między innymi Chiny i Indie oraz, w nieco mniejszym stopniu, Stany Zjednoczone.
Czyli kto jest winien?
Andrzej Miszczuk: Odpowiedzialność za obecny stan rzeczy jest rozproszona, ale jednocześnie prosta. Od kilku lat bardzo znacząco spadały nakłady inwestycyjne na wydobycie surowców energetycznych, a to są źródła, które trzeba regularnie odkrywać i rozwijać, aby cały czas mieć dopływ nowych zasobów. Ta zasada została podczas pandemii zawieszona i stąd dzisiejsze kłopoty.
Jędrzej Janiak: Na to nałożył się znacznie większy niż w ubiegłym roku, znowu z powodu pandemii, popyt na energię, a więc na surowce, z których tę energię produkujemy.
Wrócę do swojego pytania, bo ono jest dzisiaj kluczowe dla inwestorów. Czy zmierzamy w stronę kryzysu gospodarczego?
Andrzej Miszczuk: Obecna sytuacja ma niestety potencjał, aby przerodzić się w szerszy kryzys gospodarczy. Trzeba się liczyć ze znaczącym wzrostem cen, bo energia jest jednym z istotnych kosztów wszystkich firm. To już zresztą widać, ceny producenckie rosną od jakiegoś czasu bardzo dynamicznie i zaczyna się to przekładać na ceny, które są zmuszeni płacić konsumenci. To się będzie pogłębiało. A to oznacza oczywiście wyższą inflację. A jeśli wyższą, to można się spodziewać zacieśniania polityki monetarnej, a więc podniesienia stóp procentowych. A wyższe stopy procentowe zawsze grożą wyhamowaniem wzrostu.
Czarny scenariusz…
Andrzej Miszczuk: Tak to wygląda modelowo, ale oczywiście czarny scenariusz wcale nie musi się spełnić. To nie jest sytuacja bez wyjścia, dysponujemy wieloma instrumentami, które mogą zapobiec i wzrostowi inflacji, i utrzymaniu wzrostu gospodarczego.
Jędrzej Janiak: Moim zdaniem na razie nie sposób odpowiedzialnie powiedzieć, czy kryzys energetyczny przerodzi się w kryzys gospodarczy. Na pewno jednak rosnące ceny spowodują, że konsumentom będzie znacznie trudniej niż w ostatnich latach. Czeka nas spowolnienie gospodarcze, ale na razie trudno określić jego głębokość. Na naszą niekorzyść działa to, że proces inwestycyjny w wydobycie i przerób surowców energetycznych jest długi i dlatego można przypuszczać, że sytuacja nie zmieni się w ciągu roku, a nawet dwóch. Stawiałbym, że kłopoty z energią będą nam doskwierały raczej przez trzy, może cztery lata. W tym czasie konsumenci będą zmuszeni wydawać większą niż do tej pory część swoich dochodów na rachunki za prąd i gaz, a w efekcie będą dysponowali mniejszymi kwotami na kupno towarów konsumpcyjnych, ale też na przykład mieszkań. Tymczasem w ostatnich latach kupno telewizorów, pralek, czy samochodów bardzo napędzało gospodarkę – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach Europy oraz w Stanach Zjednoczonych. Teraz przychodzi nam płacić rachunek.
Czyli Waszym zdaniem kryzys energetyczny, czy jak chce to nazywać Andrzej podażowy, potrwa długo. To nie jest dobra wiadomość.
Andrzej Miszczuk: Takie są prawidła. Niestety, inwestycje w wydobycie takich surowców, jak ropa, gaz czy węgiel są obliczone na lata. Trzeba powiedzieć, że świat popełnił wiele błędów, także jeśli chodzi o politykę klimatyczną. W ostatnich latach obowiązywała narracja mówiąca, że trzeba inwestować przede wszystkim w nowoczesne technologie, co też było przyczyną, dla której mocno wyhamowały inwestycje w wydobycie kopalin. Przecież nie raz słyszeliśmy, że na przykład banki wycofują się z finansowania tradycyjnych źródeł energii i wielu temu przyklaskiwało. Teraz okazuje się to błędem, a wiele inwestycji w tak zwaną zieloną energię okazało się nieracjonalnych. Kilka państw wycofało się też z energetyki atomowej, a to jest przyszłość i teraz obserwujemy gwałtowny powrót do elektrowni atomowych. Tyle tylko, że w tym sektorze proces inwestycyjny jest jeszcze dłuższy, bo trwa dziesięć, piętnaście lat.
Wzrost cen na energię, to wzrost inflacji. Eksploduje?
Andrzej Miszczuk: Odpowiedź na to pytanie w ujęciu globalnym jest trudna, bo każdy region – mam na myśli Amerykę Północną, Europę i Azję – ma trochę inną sytuację. Słyszę ostatnio wielu analityków, którzy twierdzą, że Chiny mają wysoką inflację. Nie widzę tego, w Państwie Środka inflacja jest umiarkowana, w przeciwieństwie do Europy, gdzie można już mówić o podwyższonej inflacji. W Stanach Zjednoczonych ona już dość dynamicznie rośnie, w tej chwili sięga 5,4 procent. Wydaje mi się, że Azja nie musi doświadczyć poważnego impulsu inflacyjnego, mimo że ten kontynent jest od importu surowców bardzo uzależniony. Podobną sytuację mamy u nas, w Europie, bo dostęp do surowców jest coraz trudniejszy, a ich wydobycie coraz droższe. I być może stąd biorą się kłopoty Starego Kontynentu z inflacją. Mam nadzieję, i to powinno stać się jednym z ważniejszych trendów i w Europie, i w Stanach Zjednoczonych, że uda się zredukować udział energii w kosztach, że kolejna generacja produktów będzie bardziej energooszczędna.
Jędrzej Janiak: Inflację już widzimy, a raczej już odczuwamy. Niebawem dynamika wzrostu cen z pewnością nieco spadnie, bo to jest także efekt niskiej ubiegłorocznej bazy. No i gdzieś w końcu jest sufit, poza którym producenci nie zdołają już sprzedawać swoich towarów.
Jak inwestorzy powinni zachowywać się w świecie wysokiej inflacji i drożejących surowców?
Andrzej Miszczuk: Do tego co mają do tej pory powinni dołożyć fundusze, które chronią ich przed inflacją. Dzisiaj trzeba mieć w portfelu spółki, które mają możliwość przerzucenia wzrostu cen na konsumentów. Ale to co mieli w portfelach do tej pory, a więc spółki wzrostowe, działające w usługach, zdrowiu, biotechnologii, powinni zachować, bo to jest trend ponad-cykliczny i na pewno ma przyszłość.
Jędrzej Janiak: Dodałbym jeszcze, że nierobienie niczego skutkuje gwarantowaną realną stratą. Sytuacja na rynku wymusza na inwestorach aktywność, dużo większą niż w ostatnich latach i poszukiwanie rozwiązań, które pozwolą ich oszczędnościom choć próbować dogonić inflację. Fundusze surowcowe lub spółki z tego sektora, oczywiście jak zawsze starannie dobrane i wyselekcjonowane, stały się nieodzowną składową niemalże każdego portfela. Poza tym zmienność warunków ekonomicznych jest dzisiaj wysoka i trzeba pilnować rozwoju wydarzeń. To koniec ze strategią „Kup i trzymaj”.
Zobacz także: