Ring Caspara: Wygrają cierpliwi
Z doktorem Pawłem Zawadzkim, prezesem biotechnologicznej spółki MNM Diagnostics, Błażejem Bogdziewiczem, dyrektorem inwestycyjnym Grupy Caspar i Piotrem Rojdą, zarządzającym subfunduszami Caspar Globalny i Caspar Stabilny o cierpliwości oraz wielkiej rewolucji w światowej medycynie, rozmawia Piotr Gajdziński.
Jest dzisiaj z nami doktor Paweł Zawadzki, absolwent Oxford University…
Paweł Zawadzki: Większość swojego naukowego życia rzeczywiście spędziłem na Oxfordzie. Siedem lat pracowałem w grupie profesora Davida Sherratta, który jakiś czas temu był bardzo poważnie brany pod uwagę jako kandydat do Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. Jestem natomiast absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
I jakiś czas temu, gnany Judymowskim porywem serca wrócił Pan do Polski, aby stworzyć nad Wisłą nowoczesną firmę biotechnologiczną. Nie udało się…
Paweł Zawadzki: Spółka MNM Diagnostics powstała, intensywnie pracuje i cały czas się rozwija.
Tyle tylko, że w Stanach Zjednoczonych.
Paweł Zawadzki: Rzeczywiście, formalnie została włączona do spółki amerykańskiej, którą założyliśmy w Bostonie i to właśnie ta zarejestrowana w Stanach Zjednoczonych firma jest spółką-matką polskiej MNM Diagnostics. Jednak zdecydowana większość zatrudnionych pracuje w Polsce i to tutaj, konkretnie w Poznaniu, znajduje się nasze główne laboratorium.
Skoro tak, to po co powołał Pan spółkę w USA?
Paweł Zawadzki: W Polsce po prostu nie ma rynku. U nas, podobnie zresztą jak w całej Europie, rynek biotechnologiczny opiera się na grantach przyznawanych przez państwo. To system, który polega na tym, że dostaje się pieniądze na prowadzenie badań, ale zwykle nic z tego nie wynika.Dlaczego?
Paweł Zawadzki: Fundamentalną rzeczą w młodej spółce jest zmiana. Tworząc spółkę biotechnologiczną mamy pewne założenia, które jednak niemal nigdy się nie sprawdzają, bo rynek i zawrotne tempo postępu w nauce weryfikuje pierwotne plany. Tymczasem, jeśli chcemy otrzymać grant, to we wniosku musimy bardzo szczegółowo określić, co będziemy robili w przyszłości. Po dwóch latach, aby grant rozliczyć, jesteśmy zobowiązani dokładnie opisać, co w tym czasie zrealizowaliśmy. I zamiast robić to co trzeba, aby wygrać, robimy to, co początkowo wpisaliśmy do wniosku. Ostatecznie grant może blokować więc rozwój spółki, a brak rozwoju to śmierć.
Tymczasem w Stanach Zjednoczonych…
Paweł Zawadzki: Tymczasem w Stanach Zjednoczonych jest rzeczywista rzeczywistość, a nie utopia. To oczywiście nie jest wina tylko grantów, bo w Polsce nie ma rynku, a rynku nie można stworzyć ustawą lub rozporządzeniem. Gdy szukaliśmy spółek, które zajmują się podobną działalnością jak nasza, to w całej Europie znaleźliśmy dwie, a w Stanach Zjednoczonych ponad dwadzieścia.
No dobrze, ale co to oznacza, że w Polsce nie ma rynku? Czy Polacy nie chorują na nowotwory, nie umierają na zawały serca, nie potrzebują terapii genowych?
Piotr Rojda: Chorują, oczywiście chorują. Ale już znalezienie finansowania, poza grantami, jest bardzo trudne. W tej sferze polska rzeczywistość jest zresztą mocno zakłamana, bo znaczna część działających u nas spółek nosi dumne miano biotechnologicznych, choć ich działalność to tylko podwykonawstwo dla zachodnich firm. Nie ma w tym żadnej wartości intelektualnej, tam się nic albo bardzo niewiele tworzy.
Paweł Zawadzki: Piotr ma rację, ale nie można tego tak zupełnie lekceważyć, bo polskie spółki zarabiają jakieś pieniądze, zdobywają doświadczenie i nowe kompetencje. To nie oznacza jednak, że mamy w Polsce rynek biotechnologiczny. Do tego jeszcze daleka droga. Jesteśmy gospodarką, która robi półprodukty – tak jest na przykład w motoryzacji – więc nie oczekujmy, że akurat w biotechnologii nagle staniemy się mocarstwem.
Dlaczego właściwie nie możemy tego oczekiwać? Biotechnologia jest młodą nauką, nie możemy się więc usprawiedliwiać, że zabory, jedna i druga wojna światowa, okupacja, komunizm… A przy tym nasze uczelnie wyższe co roku opuszcza liczna grupa absolwentów biotechnologii.
Błażej Bogdziewicz: I to niezłych. Podobno poziom kształcenia na tym kierunku jest w Polsce wysoki.
Paweł Zawadzki: To prawda. Gdy po ukończeniu Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza pojechałem do Oxfordu, to jeśli chodzi o wiedzę nie miałem kompleksów.
No właśnie. Ponawiam więc swoje pytanie, dlaczego Polska nie jest biotechnologicznym mocarstwem?
Paweł Zawadzki: Brakuje nam doświadczenia, możliwości współpracy ze środowiskiem najlepszych biotechnologów, podpatrywania rozwiązań, które tam już dawno powstały i działają jak przysłowiowa dobrze naoliwiona maszyna. Mówię to na podstawie własnych doświadczeń, bo miałem to szczęście, że w Oxfordzie trafiłem do znakomicie działającego zespołu. Miałem możliwość obserwowania, jak ten świat funkcjonuje na Zachodzie. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, bo choć pod względem wiedzy nie odbiegałem od absolwentów zachodnich uczelni, to działalność całego systemu była mi właściwie obca. To jest doświadczenie, którego przytłaczająca większość absolwentów polskich uczelni niestety nie ma, a można je zdobyć właściwie wyłącznie w Stanach Zjednoczonych.
Błażej Bogdziewicz: Tam są ośrodki – Boston, Kalifornia – gdzie są nowoczesne uniwersytety, niezliczona ilość spółek biotechnologicznych, ale też najróżniejsze fundusze, które są w stanie sfinansować działalność takich spółek. To jest jedno środowisko, w którym wiedza nieustannie przepływa. Oczywiście, są patenty…
Paweł Zawadzki: Oczywiście, ale jest też cały, ogromny zasób wiedzy, która nie wchodzi w skład patentów i wiedza rzeczywiście nieustannie w tym środowisku przepływa i inspiruje. Taka samonapędzająca się maszyna. Podam konkretny przykład: za kilka dni lecę do Bostonu, gdzie spotykam się z wiceprezesem jednej z amerykańskich spółek biotechnologicznych, a następnego dnia z profesorem z Harvardu. Będziemy oczywiście rozmawiali o biotechnologii, o najważniejszych obecnie trendach, szykujących się rozwiązaniach i kto nad czym pracuje. To jest coś, czego w Polsce zupełnie nie ma.
Błażej Bogdziewicz: Czyli jak rozumiem, jeśli chcemy mieć w Polsce nowoczesną biotechnologię, to nie możemy myśleć o jednej lub dwóch spółkach, ale o całym środowisku.
Paweł Zawadzki: Tak, o ekosystemie…
Błażej Bogdziewicz: Który oczywiście musi się wpisać w globalny ekosystem, aby nie wyważać drzwi, które ktoś już dawno otworzył.
Paweł Zawadzki: To nie jest trudne. Jest Internet, za chwilę wrócą konferencje naukowe. To forum wymiany myśli, ale też możliwość nawiązania bezpośrednich rozmów i współpracy. Zachodnim firmom biotechnologicznym, wbrew pozorom, możemy niemało zaproponować. Choćby dobrze wykształcone kadry i niższe koszty działalności. Na Zachodzie jest teraz nowy trend, który polega na tym, że firmy zamiast jednego, dużego ośrodka badań i rozwoju tworzą kilka mniejszych, rozsianych po świecie. Taki ośrodek powstaje w Krakowie, tworzony przez Indiro.
Błażej Bogdziewicz: Czyli szansa na stworzenie w Polsce takiego środowiska istnieje.
Paweł Zawadzki: Tak, przy czym nie powstanie ono dzięki państwowym grantom, ale biznesowi. I to jest bardzo dobra wiadomość.
Piotr Rojda: Pozostając przy grantach. To jest właśnie największa różnica między Polską a Stanami Zjednoczonymi. W USA akademicy po prostu zakładają spółkę, znajdują fundusz venture capital, który zasila ją finansowo i pracują z perspektywą, że za jakiś czas będą musieli pokazać konkretne wyniki i wyjść z nimi na rynek. Oczywiście, nie wszyscy osiągają sukces, ale ten system stwarza zupełnie inną perspektywę, inny cel i rzecz jasna inne możliwości niż w naszym kraju.
Błażej Bogdziewicz: W naszych peregrynacjach po rynku niejednokrotnie już trafialiśmy na europejskie spółki biotechnologiczne, które miały dobry pomysł na biznes i bardzo dobrze rozwiniętą część naukową, ale żyły z grantów. Były w sferze komfortu i w naszej ocenie nie miały dość determinacji, aby się z niej wyrwać, wyjść z laboratorium i skonfrontować swój projekt z rynkiem. Często, choć chyba nie zawsze, lekarstwem dla takiej firmy jest menadżer, niekoniecznie wybitny biotechnolog, ale człowiek głodny sukcesu, który będzie miał dość siły i autorytetu, aby tymi naukowcami pracującymi w laboratorium mocno „potrząsnąć”.
Paweł Zawadzki: To jest bardzo interesujący problem. Gdy dwadzieścia lat temu powstawały spółki technologiczne, to ich prezesami nie zawsze byli fundatorzy. Spółki biotechnologiczne są dzisiaj na takim samym etapie, na którym na przełomie XX i XXI wieku były spółki technologiczne, ale niestety ich proces tworzenia produktów jest znacznie bardziej skomplikowany niż w wypadku takich spółek, jak na przykład Apple czy Facebook. Z tego w dużej mierze wynika, że na czele spółek biotechnologicznych stoją naukowcy, często zresztą pod względem ich kompetencji naukowych, wybitni. Niestety, oni nie zawsze równie dobrze poruszają się poza laboratorium. Stąd, moim zdaniem, wynika brak „egzekucji”, przejścia ze świata badań do ich monetyzacji. Jestem jednak przekonany, że to się zmieni, gdy na rynku biotechnologicznym rozpocznie się proces konsolidacji spółek.
Jaka jest dzisiaj kondycja branży biotechnologicznej? Sądząc po indeksach giełdowych inwestorzy przestali wierzyć w szybki sukces, przestali wierzyć, że rzeczywiście stoimy u progu wielkiej medycznej rewolucji.
Błażej Bogdziewicz: Bardzo starannie badamy ten rynek i mogę z całą stanowczością powiedzieć, że obecnie nie ma najmniejszych kłopotów z finansowaniem spółek biotechnologicznych przez inwestorów. Natomiast na giełdzie rzeczywiście mieliśmy zmianę nastrojów i ceny akcji spółek biotechnologicznych spadły. Przyczyn tego spadku upatrujemy w splocie różnych czynników, wśród nich eksplozji debiutów spółek biotechnologicznych na amerykańskim parkiecie. To spowodowało, że wielu inwestorów poczuło się zagubionych.
Piotr Rojda: Trzeba powiedzieć, że nie wszystkie z tych debiutów były udane, to znaczy nie wszystkie spółki, które w ostatnich miesiącach znalazły się na amerykańskiej giełdzie były do tego gotowe. To zniechęciło inwestorów. Część winy spada też na FDA, czyli amerykańską Agencję Żywności i Leków, która w ostatnich miesiącach była zaangażowana w walkę z pandemią i w związku z tym zanotowała opóźnienia w dopuszczaniu na rynek nowych leków i terapii.
Błażej Bogdziewicz: To prawda, ale to oczywiście w żadnym razie nie zahamowało rewolucji w medycynie. Ona się dzieje. W niedawnym wywiadzie dla Bloomberga prezes Novartisu, jednej z największych firm farmaceutycznych na świecie powiedział, że nigdy jeszcze postęp w branży medycznej nie był tak szybki jak obecnie i w ciągu najbliższych lat doświadczymy rewolucji w postaci nowych leków i nowych terapii.
Piotr Rojda: Piotr zdaje się uważać, że spadki na giełdzie w krótkim okresie są w stanie pogrzebać długotrwałą, opartą na bardzo mocnych, naukowych fundamentach prognozę gwałtownego rozwoju szeroko pojętej medycyny. Tak nie jest. Może się okazać, że jakaś technologia nie działa lub jest toksyczna, wtedy usprawiedliwiona jest przecena spółek zajmujących się danym wycinkiem medycyny. To co obserwujemy na rynku od lutego 2021 roku to silna korekta notowań spółek z całego sektora biotechnologicznego, w wielu przypadkach potęgowana przez niską płynność i nieradzenie sobie z emocjami przez wielu inwestorów.
Paweł Zawadzki: Biotechnologia potrzebuje czasu. Tej branży nie można porównać na przykład z produkcją samochodów, gdzie braki na rynku da się uzupełnić stawiając trochę więcej linii produkcyjnych oraz zatrudniając nowych specjalistów. Moim zdaniem, paradoksalnie, branży biotechnologicznej zaszkodziła również pandemia. W tym sensie, że szczepionki i leki pojawiły się bardzo szybko i inwestorzy uznali, że proces adopcji wyników badań laboratoryjnych przyspieszy również w spółkach biotechnologicznych. Ale pewnych rzeczy nie można przeskoczyć. Jestem jednak absolutnie przekonany – i tu się z Błażejem i Piotrem zgadzamy – że tego gigantycznego postępu nic już nie zatrzyma.
Błażej Bogdziewicz: Ale trzeba cierpliwości. Pamiętajmy, że badanie trzeciej fazy trwa przynajmniej dwa lata, później jeszcze kolejny rok trwa postępowanie przed Agencją Żywności i Leków. Tego po prostu nie da się przeskoczyć.
Jaka nauka płynie z tego dla inwestorów?
Błażej Bogdziewicz: To co mówiliśmy zawsze – inwestowanie w spółki biotechnologiczne, które będą największymi beneficjentami rewolucji w medycynie i ich akcje mają w przyszłości szansę „wystrzelić” równie mocno, jak to było w wypadku spółek technologicznych wymaga długiego horyzontu czasowego.
Czyli?
Błażej Bogdziewicz: Myślę, że dziesięciu lat.
Piotr Rojda: Weźmy przykład Intelli Therapeutics, o której już w „Ringu Caspara” mówiliśmy. Spółka powstała w 2014 roku, my zainwestowaliśmy w jej akcje w roku 2018, trzy lata później Intellia pokazała pierwsze w historii dane o udanej edycji genomu w organizmie człowieka. Edycja nastąpiła tam, gdzie miała nastąpić, była skorelowana z dawką terapii i nie wystąpiły efekty uboczne. Wyniki bardzo obiecujące, ale są to wyniki pierwszej fazy, jeszcze wiele wody w rzekach upłynie zanim produkt Intelii znajdzie się na rynku. Potrzeba lat, dlatego tak bardzo podkreślamy znaczenie horyzontu inwestycyjnego przy inwestowaniu w akcje, a tym bardziej przy inwestowaniu w biotechnologię.
Warto czekać?
Paweł Zawadzki: Zdecydowanie tak. Gigantyczny postęp w medycynie wyznaczały dotąd dwa wydarzenia – wynalezienie antybiotyków oraz szczepionek. Wcześniej śmiertelność była bardzo wysoka, w XIX wieku w Europie średnia długość życia sięgała zaledwie czterdziestu lat, a w Afryce była o blisko dziesięć lat krótsza. Trzecie kluczowe wydarzenie dzieje się na naszych oczach – coraz lepiej radzimy sobie z dwoma największymi „zabójcami”, czyli z zawałami serca oraz nowotworami. Jeszcze trzydzieści lat temu rak był wyrokiem śmierci, a dzisiaj w wypadku wielu rodzajów raka jest to już tylko choroba przewlekła. Kilka lat temu raka jajnika przeżywało zaledwie 20% kobiet, dzisiaj ten wskaźnik wzrósł do 65%. Biotechnologia „wystrzeli”, bo są w to zaangażowane bardzo duże pieniądze oraz ogromna liczba znakomitych naukowców.
Rozmawiał Piotr Gajdziński