Protesty w Hongkongu
Wbrew pozorom w Hongkongu często dochodzi do protestów. Od czasu kiedy region znalazł się znów w granicach administracyjnych Chin, wybuchów społecznego niezadowolenia było już kilka, jeszcze więcej było ich w okresie dominacji na tym terytorium Imperium Brytyjskiego. Trwającemu obecnie protestowi towarzyszy zainteresowanie mediów z całego świata, ale czy ma on szansę na sukces?
Przypomnijmy fakty. Pierwsza wojna opiumowa, zakończona podpisaniem traktatu w Nankinie w 1842, poddała Hongkong władzy Imperium Brytyjskiego. W 1898 roku podpisano umowę 99-letniej dzierżawy, po której region miał wrócić do Chin. W tym czasie Hongkong stał się prawdziwą metropolią, która w XX wieku stanowiła pomost między światem zachodnim a komunistycznymi Chinami.
W 1984 roku ustalono zasady, na których Hongkong miał wrócić do Państwa Środka. Pekin zgodził się na autonomię regionu, która ma trwać aż do 2047 roku. Umowa nie dotyczy polityki zagranicznej i obronnej, ale pozwala władzom na wolność gospodarczą. To właśnie w tym miejscu ukryta jest zagadka, której próba rozwiązania doprowadziła do wybuchu protestów.
Przekonaj się o naszym podejściu do Klientów. Zapisz się do newslettera, otrzymuj darmowe poradniki i raporty inwestycyjne
Pierwszym postulatem protestujących jest zmiana ordynacji wyborczej na bardziej demokratyczną. Walka o inne zasady wymiany elit rządzących jest o tyle zrozumiała, że rotacja na wyżynach władzy w autonomii odbywa się wewnątrz jednego klanu. Jego członkowie rządzą regionem z nadania Pekinu i nie zamierzają zgodzić się na jakiekolwiek ustępstwa. Wiedzą, że choćby najmniejszy ukłon w stronę protestujących może się skończyć utratą władzy.
Dlaczego doszło do protestów? Jednym z powodów są zapewne apetyty młodych ludzi, przede wszystkim studentów, na inny styl życia. Młodzi mieszkańcy Hongkongu studiują w Stanach Zjednoczonych oraz w Europie, mieszkają tam latami i obserwują jak może wyglądać świat niepodobny do tego, który znają z domu. Imponuje im wolność słowa, otwartość zachodnich społeczeństw, decyzyjność obywateli w sprawach swojego kraju i regionu. W Hongkongu wygląda to inaczej. Region jest tak naprawdę enklawą, gdzie chińscy przedsiębiorcy mogą robić wszystko, byle tylko się wzbogacić. Zasady, które tu obowiązują są podobne do tych znanych z XIX wieku w Europie. Obywatele mogą próbować to zmienić, ale muszą stawić czoła sojuszowi władzy i kapitału, a to bardzo silne przymierze.
Protesty w Hongkongu z pewnością nie zostałyby na świecie zauważone, gdyby nie reakcja władz. Kolejny raz mogliśmy obserwować, jak pokojowi protestanci zostają zaatakowani przez policję. W Hongkongu doszło do pałowania oraz użycia gazu łzawiącego. Jednak protest nie tylko się nie skończył, ale wręcz przybrał na sile. Polityka bicia protestujących w niepokornym mieście sięga jeszcze czasów brytyjskich. Do podobnych zamieszek dochodziło nie raz i zawsze spotykały się one ze zdecydowaną reakcją władz. Czy tym razem może być inaczej?
Raczej nie. Protesty są skazane na przegraną i mało kto wróży im sukces. Przypomnijmy: studenci walczą nie tylko z władzą, ale również z biznesem. Ta sytuacja nie jest niczym wyjątkowym jeśli przypomnimy sobie olbrzymie (nawiasem mówiąc o wiele liczniejsze) portesty, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych lub krajach zachodniej Europy. Podobnie jak tamte, również te z Hongkongu należy analizować pod kątem walk prekariatu z globalną gospodarką kapitalistyczną.
Czy protest może się rozlać na całe Chiny? Raczej nie. Co prawda pojawiły się plotki o zamieszkach wybuchających w różnych regionach Państwa Środka, ale ich los jest z góry przesądzony. Każdy kto marzy o upadku władz w Pekinie może marzyć dalej, to nic nie kosztuje, ale raczej nie zobaczy tego w rzeczywistości.
Nic nie wskazuje na to, że osoby, które zainwestowały w Chinach powinny się martwić. Owszem, protesty wywołują pewne zawirowania na giełdzie, z uwagi na pozycję Hongkongu na światowym rynku, ale te zawirowania nie spowodują większych turbulencji ani w Chinach, ani na giełdzie w Hongkongu.
Oczywiście, istnieje obawa, że dojdzie do masakry podobnej do tej z czerwca 1989 roku, kiedy protestujących na Placu Niebiańskiego Spokoju zmasakrowało wojsko. Gdyby władze zdecydowały się na tak nierozważny krok, wiele mogłoby się w Chinach zmienić. Eksperci jednak wykluczają taką możliwość. Pekin zdaje sobie sprawę, że w 1989 roku był peryferyjnym krajem, którego interesy nie rozciągały się na cały glob. Gdyby dziś zdecydował się na taki ruch, mogłoby to zbyt wiele kosztować. Nie ma też podstaw by sądzić, że protest rozleje się w całych Chinach. Być może Chińczycy po cichu przyznają rację studentom z Hongkongu, ale na pewno nie powodom dla których doszło do wybuchu protestów. Przeciętny Chińczyk może jedynie marzyć o tym, by żyć tak dostatnio jak mieszkańcy niepokornego miasta.
Protest nie jest więc zagrożeniem dla interesów zagranicznych inwestorów, nie zdestabilizuje władzy w Pekinie i nie rozleje się po całym kraju. Trudno też oczekiwać kompromisu między władzą a protestujacymi. Zbyt dużo pieniędzy jest do stracenia, by ktokolwiek chciał zaryzykować trwałość obecnego modelu społeczno-gospodarczego w Chinach.