Po raz pierwszy od czerwca 2006 roku Rezerwa Federalna, czyli amerykański bank centralny, podniósł docelową stopę procentową na funduszach federalnych o 0,25 punktów bazowych. Wall Street i większość inwestorów oczekiwali tego ruchu. Będzie on miał szerokie implikacje dla rynków i światowych stóp procentowych. Inwestorzy już wypatrują harmonogramu następnych podwyżek.
W czasie wystąpienia Janet Yellen cały parkiet giełdowy i inwestorzy przy swoich ekranach na chwilę zamarli, aby zastanowić się co dalej. Co teraz będzie? Inwestorzy bacznie obserwowali Janet Yellen i wypatrywali wskazówek na przyszłe podwyżki stóp. Wiadomo już, że nie będzie gwałtownego i szybkiego ruchu wzrostowego. Ale wiadomo też, że był to ostatni dzwonek przed katastrofą na przywrócenie wiarygodności Rezerwie Federalnej.
Ceny akcji ruszyły w górę. Rentowności na długu też wzrosły.
Otrzymujemy coraz więcej danych na temat olbrzymiej fali wypuszczonego długu i rozprowadzenia go po całym rynku. Nic dziwnego, że wielu inwestorów czuje się zagubiona w meandrach zawiłości obecnego rynku. Czy jest to uzasadnione uczucie zagubienia? Stopa procentowa powinna była ulec zmianie, czyli wzrosnąć już kilka miesięcy temu. Byłoby wówczas mniej pracy i strat, a więcej zadowolenia z dobrze spełnionego obowiązku. Może uniknęlibyśmy wrześniowej korekty? Dług korporacyjny krąży po rynku w coraz większych nakładach, spółki przygotowują się na krucjatę wzrostową. Inwestorzy debatują na temat konsekwencji i implikacji tej zmiany stóp wobec przyszłych rezultatów spółek giełdowych.
Ale czy na pewno rozumiemy ten ruch Rezerwy Federalnej?
Ruch desperacki, bo nie było dla niego alternatywy. Należało interpretowa dane gospodarcze i przyjąć odważną wskazówkę – amerykańska gospodarka będzie rosła szybciej. Inflacja wzrośnie i spółki będą mogły wyda więcej pieniędzy. Wydaje mi sie, że chodzi o „udawanie, że mamy wzrost”, a za nim podąży inflacja. To ta inflacja jest potrzebna rządom do naprawy ich finansów, otrzymania wsparcia przy kreowaniu dodatkowych środków na wydatki rządowe, korporacyjne i konsumpcyjne. Mamy nadzieję, że ta sztuczka się uda, że pobudzony zostanie ruch wzrostowy i inflacyjny, a zatem nominalne wzrosty sprzedaży, zyski spółek i wreszcie nie mniej ważny wzrost wynagrodzeń. Dochód indywidualny może wreszcie zacznie rosnąć, może zaczną rosnąć płace i konsumenci poczują się lepiej. Poczują, że mają co wydawać, a zostanie im jeszcze na oszczędzanie. To są te dobre konsekwencje wczorajszej decyzji, na które czekamy. Wierzyciele USA i Reserwy Federalnej, ci wszyscy którzy mają dolary na rachunkach bankowych i w skarpetach, ci wszyscy konsumenci i inwestorzy będą cierpliwie czekali na następne ruchy zwyżkowe. Teoria ekonomiczna ostatnio się zmieniła, wzrost stóp ma kreować inflację. Pani Yellen przyznała nawet, że spadki cen ropy i gazu już jej nie obchodzą. Ona wie (i punkt, i kropka), że nadciąga silniejszy wzrost. To jest tania metoda napędzania gospodarki, oparta na nagrzewaniu psychologii pozytywnego myślenia. Metoda może by skuteczna.
Nie powinno zabraknąć polskich przedsiębiorstw ani inwestorów i zwykłych konsumentów włączających się w ten wzrostowy ruch. Dobrze, że wzrosty stóp będą łagodne i rozłożone w dłuższym okresie. Będzie można się spokojnie do nich dostosować i przestawić. Miejmy nadzieję, że będzie to nowy impuls skłaniający do inwestowania na giełdzie. Oby nie był krótkotrwałym, słomianym ogniem. Ale już tak długo czekaliśmy, że niektórzy są sceptyczni. Trzeba rozbudzić entuzjazm. Pole do popisu mają wszyscy.
Stany Zjednoczone wskazały kierunek. Inne banki centralne będą mogły podążyć tą drogą. Wchodzimy w nową erę wzrostów stóp procentowych.
Zobacz także: