Dużo uwagi trzeba teraz poświęcić Polsce
Rozmowa z Andrzejem Miszczukiem, Głównym Strategiem i Michałem Górczewskim, Głównym Analitykiem F-Trust.
Czy po czterech pierwszych miesiącach 2015 roku inwestorzy mają powody do radości?
Andrzej Miszczuk: – Bez wątpienia klienci F-Trust mają powody do satysfakcji, bo już pierwszy kwartał 2015 r. przyniósł średnią stopę zwrotu ich inwestycji na poziomie 4,88%. A ponieważ od tego czasu większość funduszy nadal zarabiała, to sądzę, że dzisiaj ten wskaźnik już znacząco przekroczył 5%. Ale generalnie inwestorzy powinni zacząć się martwić.
Martwić? Zaskoczyłeś mnie.
AM: – Jak się dużo zarabia przez dłuższy czas, to trzeba sobie postawić pytanie, kiedy to się skończy. Okresy prosperity zawsze się kończą, tak samo, jak okresy spadku indeksów. Na tym polega piękno inwestowania. Rzecz w tym, aby w odpowiednim momencie wziąć zyski. Wydaje mi się, że ten czas nadchodzi. Zarobiliśmy sporo i teraz trzeba się zastanowić, gdzie te pieniądze przesunąć, aby dalej pomnażać nasze oszczędności.
Michał Górczewski: – Powiedziałbym, że powodów do radości jest sporo, to był naprawdę dobry okres. Udało się zarobić przede wszystkim tym, którzy mieli dobrą geograficzną alokację środków i alokację w odpowiednie klasy aktywów. Ale rzeczywiście, trzeba się solidnie zastanowić, gdzie ten kapitał przenieść, aby nadal dobrze zarabiał i nie generował niepotrzebnego ryzyka.
O tym za chwilę. Najpierw powiedzmy, kto wygrał.
MG: – Przede wszystkim warto było być w funduszach akcyjnych. Mieliśmy dobre otoczenie do takich inwestycji, niezłe tempo wzrostu, tanią ropę, rosnące zatrudnienie i konsekwentnie utrzymywaną luźną politykę monetarną. Na pewno najwięcej wygrali ci, którzy zdecydowali się na inwestycje w Chinach, w Europie Zachodniej oraz w Stanach Zjednoczonych, ale nie w szerokim rynku. Najważniejszym kluczem do sukcesu, zwłaszcza w USA były inwestycje w określone sektory. Przede wszystkim w spółki technologiczne,biotechnologiczne oraz szeroko rozumianą medycynę. Dobrze zachował się też sektor finansowy. Mówiąc krótko, na świadomym inwestowaniu można było sporo zyskać, co jest jeszcze jednym dowodem, że dobrze jest uważnie śledzić i analizować zachowanie rynków.
A gdzie w tych ostatnich czterech miesiącach nie można było zarobić? Nie zarobili klienci, którzy liczyli, że po gwałtownym spadku cen ropy naftowej, ten rynek szybko odbije. Tak się nie stało. Dotyczy to zresztą nie tylko ropy, ale większości surowców. Nie zarobili też ci, którzy mieli nadzieję na spekulacyjne zyski z inwestycji w Grecji… Udało się natomiast tym, którzy zaryzykowali z akcjami rosyjskimi. Te urosły dość mocno, zyskał również rubel. Rodzi się natomiast pytanie, czy to jeszcze inwestycja, czy już czysta spekulacja.
AM: – Słabym krajem w Europie, od dłuższego czasu, jest Austria. Ten kraj mocno, może najmocniej w całej Europie, ucierpiał na wojnie rosyjsko-ukraińskiej i zachodnich sankcjach wobec Rosji. Gospodarka austriacka od wielu dziesięcioleci jest mocno związana z rosyjską. I kiedyś bardzo na tym korzystała, bo wszyscy inwestorzy idący na wschód, przechodzili przez Austrię. Ale oczywiście w latach dziewięćdziesiątych to się zmieniło, austriackie pośrednictwo przestało być potrzebne, Austria przestała być bramą do Europy Środkowej i Wschodniej. Tyle że Austriacy tego nie zauważyli.
Jeśli mówimy o krajach, w których nie dało się zarobić w pierwszych miesiącach 2015 roku, to nie sposób nie wspomnieć o Polsce. Niestety…
MG: – Generalnie masz rację, ale były krótkie okresy, kiedy inwestorzy w Polsce jednak zarabiali. Zasadnicze znaczenie miał timing, bo jeśli weszli i wyszli z inwestycji w odpowiednim czasie, to zarobili, nawet dość przyzwoicie. Ale takich było niewielu, bo inwestując w szerokich indeks nie było zbyt wielu okazji. Powody były cały czas takie same: OFE, które dodatkowo może teraz więcej inwestować za granicą, co oznacza mniejszy napływ pieniędzy na warszawską giełdę, a poza tym Otwarte Fundusze Inwestycyjne pozbywały się też części swoich krajowych aktywów, aby mieć pieniądze na zagraniczne zakupy. Efektem była tragicznie mała płynność polskiego rynku, brak kupujących większe wolumeny polskich spółek, który napędziłby wzrosty.
Co nas czeka w najbliższym czasie?
AM: – Myślę, że w najbliższym czasie nastąpi korekta, którą trzeba przeczekać. Nie twierdzę, że będzie to korekta głęboka, nie jestem skrajnym pesymistą, ale zaczyna się okres wyczekiwania i rynki będą płaskie. Moim zdaniem, inwestorzy będą teraz wyczekiwali czerwcowej decyzji FED-u w sprawie amerykańskich stóp procentowych. To zdecyduje, w którym kierunku pójdzie amerykańska giełda. Pamiętajmy, że w ostatnich miesiącach zmieniło się kilka istotnych parametrów makroekonomicznych. Mamy mocnego dolara, mamy znaczący dodruk pieniędzy w Strefie Euro, w Japonii, a i Chińczycy mocno wspierają swoją gospodarkę. Waszyngton już nie drukuje dolara i stąd wynika umocnienie amerykańskiej waluty i wyższe odsetki na dziesięcioletnich obligacjach amerykańskich, wyższe nawet niż w Azji oraz Europie. A z drugiej strony, pieniądze drukuje się we wszystkich, najważniejszych dla globalnej gospodarki, regionach. To że dolar jest tak silny, jest dobre dla tych, którzy mają dużo obligacji amerykańskich, przede wszystkim więc dla Chin oraz Japonii.
Jeśli dolar będzie się nadal umacniał, to dla spółek amerykańskich, które są firmami globalnymi, nie będzie to zbyt dobre. Bo niższa wartość sprzedaży będzie oznaczała niższe zyski. Jeśli okaże się, co nie jest wykluczone, że mocniejszy dolar nie jest jednak dla spółek z USA problemem, to ich zyski będą nadal rosły. Wtedy pieniądze pójdą do Stanów Zjednoczonych. Ale dzisiaj jesteśmy ostrożni. Oczywiście, pewne sektory amerykańskiej gospodarki, mimo całej niepewności, są cały czas w sferze naszych zainteresowań, ale zalecamy ostrożność.
AM: Michał ma rację, że ostatnio można było nieźle w funduszach inwestujących w Stanach Zjednoczonych zarobić, ale większe zyski dały inwestycje w Azji. Być może jednak od czerwca coś się zmieni. Tym bardziej, że to już trzeci rok prezydentury, a tradycyjnie jest to dla amerykańskiej giełdy bardzo dobry czas. Jeszcze jedno. W przyszłości zamierzamy ostrożniej podejść do długu. Na tę klasę aktywów istotny wpływ będzie miało ewentualne podniesienie stóp procentowych. I wreszcie kwestia rynków rozwijających się. Mówiliśmy już o Azji. Moim zdaniem, to cały czas jest dobry kierunek, ale wśród krajów zaliczanych do rynków rozwijających się z coraz większą uwagą przyglądałbym się Polsce.
Zaskoczyłeś mnie! Michał, jaka jest Twoja opinia na ten temat?
MG: – Do Polski wrócę, ale pozwólcie, że najpierw odniosę się do kilku innych, poruszonych przez Andrzeja kwestii. Zastanawiam się, czy mocny dolar rzeczywiście zaszkodzi amerykańskim spółkom. Myślę, że ze względu na duży rynek wewnętrzny, umocnienie się dolara nie będzie miało wielkiego, a w każdym razie decydującego, wpływu na wyniki spółek z USA. Chociażby branża finansowa, JPMorgan i Goldman Sachs, pokazały świetne wyniki i to w otoczeniu niskich stóp procentowych. Oczywiście w zależności od sektorów, ucierpią co niektórzy giganci, którzy znaczną większość swojej produkcji wysyłają za granicę, ale większości amerykańskich firm pomoże tania ropa oraz to, że przeciętny Amerykanin ma dzisiaj w portfelu więcej pieniędzy niż jeszcze rok temu i tą nadwyżkę zapewne skonsumuje. To napędzi wydatki, choć jednocześnie będzie stanowić kolejny argument, za podwyżką stóp procentowych. Ale moim zdaniem, w czerwcu FED takiej decyzji nie podejmie. Jeśli rzeczywiście zdecyduje się na podniesienie stóp, to może to zrobić najwcześniej we wrześniu, albo dopiero na początku 2016 roku. Myślę zresztą, że ta podwyżka będzie skromna. Nadal więc warto obserwować fundusze inwestujące w Stanach Zjednoczonych. Z coraz większą śmiałością spoglądam na inwestycje w fundusze inwestujące w Europie. Nie dlatego, że zachodnioeuropejska gospodarka podoba mi się bardziej niż amerykańska, bo tak nie jest, ale dlatego, że ceny spółek z tego regionu powinny, ze względu na politykę luzowania ilościowego, dość dynamicznie rosnąć. Luzowanie ilościowe rzecz jasna nie rozwiązuje strukturalnych problemów gospodarek Strefy Euro, ale napływ pieniędzy na rynek stwarza pozytywne środowisko do inwestowania. Podoba mi się też Wielka Brytania, gdzie rosną wydatki konsumenckie, jest dużo inwestycji, a bańkę nieruchomościową, którą niedawno straszono, jakoś udaje się rozbroić.
Japonia. Ten kraj jest w sytuacji podobnej do zachodnioeuropejskiej. Też ma swoje strukturalne problemy, ale luzowanie ilościowe premiera Abe stwarza szansę, że giełda w Tokio nadal będzie rosła. Oni walczą również o inflację, ale do tego potrzeby jest wzrost wynagrodzeń, którego nie widać. Długofalowo czeka ich jeszcze wiele trudności.
AM: – Japończycy uważają, że reformy premiera Abe nie przynoszą rezultatów, bo nadal nie ma tak pożądanej inflacji. Ale my widzimy co innego. Spółki japońskie w ostatnim okresie odnotowały znaczący wzrost zysków, japoński biznes rozwija się w Azji, choć nie w Chinach, ale w Indiach, Malezji, Indonezji. Szkoda, że nie w Chinach, ale Azja jest wystarczająco wielka także bez Chin. Jest tam sporo miejsca dla japońskiego biznesu.
MG: – Chiny bardzo już w tym roku wzrosły, chińskie indeksy urosły o ponad 30%. A jednocześnie mówi się, że chińska gospodarka spowalnia. Tyle, że to spowolnienie wieszczy się od wielu lat, zapominając, że to już jest inny kraj i inna gospodarka niż piętnaście, czy dziesięć lat temu. Że jest to już druga pod względem wielkości gospodarka na świecie, a to ma swoje konsekwencje. Ale nadal jest tam ogromna przestrzeń do wzrostu. Tym bardziej, że chiński bank centralny jest skłonny przyjąć coś na wzór polityki luzowania ilościowego, jak w USA, w Strefie Euro i Japonii. A powinna rosnąć jeszcze konsumpcja wewnętrzna. W Chinach rośnie klasa średnia, która powinna napędzić ten kraj od wewnątrz. Zresztą taki jest plan rządu Li Keqianga. To nie eksport i roboty infrastrukturalne mają być siłą napędową, a konsumpcja i coraz to bardziej zaawansowane technologie. Mówiąc o Azji, to trzeba przypomnieć, że to nie tylko Chiny i Japonia. To także na przykład Tajwan, który bardzo dużo eksportuje do Stanów Zjednoczonych i w związku z tym korzysta na wzroście amerykańskiej gospodarki. Ale to też inne kraje, w większości importujące surowce, na przykład ropę naftową, i korzystające z niskich cen. Ciekawe są Filipiny, tam dużo zmienia się na lepsze. W zasadzie tylko Malezja, która jest eksporterem surowców i Tajlandia, która znalazła się w nieco kłopotliwej sytuacji politycznej budzą mój niepokój. Tematem często pomijanym jest za to Ameryka Łacińska. Wydaje się, że powinniśmy mieć tam w końcu wzrost, ale raczej umiarkowany. Perspektywy wzrostu są w dużej mierze pochodną tego, jakie dobra poszczególne kraje eksportują. Na przykład beneficjentami wzrostu cen metali przemysłowych mogą być Chile i Peru, kłopoty mogą mieć za to eksporterzy ropy, czyli Wenezuela, Ekwador i Kolumbia. Meksyk powinien korzystać na ożywieniu gospodarczym w USA i może być liderem wzrostu jeśli chodzi o PKB w regionie. Kluczową różnicą pomiędzy LATAM, a większością krajów jest fakt, że inflacja jest tutaj zdecydowanie powyżej poziomów zakładanych przez tamtejsze banki centralne. W dłuższej perspektywie to może być kłopotliwe. Od lat wiele oczu jest skierowanych na Brazylię, to w końcu od B zaczyna się stworzony przed laty popularny skrót BRIC, czyli (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), który to miał skupiać się na czterech najbardziej perspektywicznych gospodarkach świata. Dzisiaj już wiemy, że te cztery gospodarki bardzo się różnią, inwestycja w takie zestawienie nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Sytuację Rosji każdy zna, Indie i Chiny pozwoliły już inwestorom na słuszny zarobek, może więc teraz pora na pierwszy z komponentów BRIC, czyli Brazylię? Oczekiwany wzrost PKB w 2015 roku to 0,5%, przy oczekiwanej inflacji na poziomie 7,5% nie napawa jednak optymizmem i w chwili obecnej może kusić jedynie naprawdę odważnych inwestorów. Kontynuuje przyglądanie się rynkowi LATAM, zwłaszcza dwóm kluczowym elementom, czyli Meksykowi i Brazylii w oczekiwaniu na sygnał, że to już właściwa pora na inwestycje, ale pozostaję bardzo ostrożny.
AM: – Przez dłuższy czas wstrzymywaliśmy się z inwestowaniem w krajach Ameryki Łacińskiej. Jesteśmy gotowi aby zmienić to podejście i otworzyć się na szansę wzrostu, jaki te kraje mogą ofiarować. Jest to obszar korzystający ze wzrostów gospodarki amerykańskiej, ale współpracuje także z Azją oferując im surowce oraz dobra konsumpcyjne, w tym żywność.
Wróćmy do Polski. Jakie fundusze masz na myśli?
AM: – Będę uważnie przyglądał się produktom inwestującym w małe i średnie spółki. Ciągnie mnie do dużych, bo zdaję sobie sprawę, że pierwsze zagraniczne inwestycje pójdą w spółki duże. Jak tylko inwestorzy zagraniczni przekonają się do polskiego rynku, a sądzę, że jest to kwestia najbliższego czasu, to będą najpierw kupowali spółki z WIG-20, które są bardziej płynne. Ale szczególną uwagę należy poświęcić funduszom inwestującym w małe i średnie spółki. Tam akcji w wolnym obrocie jest bardzo mało, w granicach 20%, i to spowodowało, że ceny ich akcji spadały. Błędem było to, że tych spółek nie kupowano i nie pakowano do funduszy zamkniętych, gdzie przez pięć lat inwestor mógłby przeczekać. A po pięciu latach, czyli około 2020 roku, mógłby mieć szanse na bardzo obiecujące wyniki.. Z prostego powodu – produkcja przemysłowa w Polsce dynamicznie rośnie, wzrost PKB przekracza 3% i jest jednym z najwyższych na świecie, mamy niskie koszty, bo wzrost płac nie jest specjalnie imponujący. Dodatkowym atutem jest położenie Polski, która leży na skrzyżowaniu wielkich szlaków…
Co od wieków, ale co gorsza również obecnie, odbija się nam czkawką.
AM: – Bo patrzymy wąsko. A powinniśmy inaczej – Polska nie leży na skrzyżowaniu wschodniej i zachodniej oraz północnej i południowej Europy. Świat się zmienił. To skrzyżowanie łączy dziś zachodnią Europę z Azją oraz Skandynawię z krajami Zatoki Perskiej. I także dlatego, polskie małe i średnie spółki będą za pięć lat wykupywane przez gigantów. Nie tylko dlatego, że funkcjonują w ważnym dla świata miejscu. Przede wszystkim dlatego, że mają dobre technologie, własny duży, wewnętrzny rynek, bardzo zdolnych i świetnie przygotowanych menadżerów.
MG: – Moim zdaniem nie należy tracić z pola widzenia dość skromnej, powielanej przez wszystkich oferty polskich funduszy inwestycyjnych. Brakuje im na przykład rozwiązań sektorowych. Z drugiej strony, polski rynek jest dość mały, co za tym idzie ciężko, aby powstawały tutaj rozwiązania na wzór amerykański, czyli np. fundusze technologiczne i biotechnologiczne. Nie mamy po prostu wystarczającej ilości spółek tego typu, aby zbudować na nich zdywersyfikowany portfel. Ale zgadzam się jeśli chodzi o szanse małych i średnich przedsiębiorstw z naszego kraju. Mamy naprawdę świetną kadrę menadżerską, która potrafi sobie radzić w trudnych warunkach. Polskie firmy coraz odważniej wychodzą za granicę i mają już swoich odbiorców nie tylko w Europie Zachodniej, ale również w Stanach Zjednoczonych oraz w Azji. Przestrzeń do wzrostu jest więc bardzo duża.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ