Z Andrzejem Miszczukiem, głównym strategiem F-Trust, rozmawia Jan Morbiato
Co to znaczy, że będzie pan wskazywał kierunki inwestycyjne klientom TFI, którzy kupią fundusze inwestycyjne w F-Trust?
Będę rekomendował naszym doradcom jakie portfele budować klientom w oparciu o konkretne aktywa. Są inwestorzy, którzy boją się ryzyka jak ognia – trudno im zaproponować akcje indonezyjskie. Można natomiast zaproponować im polskie obligacje korporacyjne. Będę wskazywał klasy aktywów i tłumaczył doradcom, jak merytorycznie przekonać do nich klientów. Sam też będę inwestował. Mam na tym polu prawie 25 lat doświadczenia, razem z kolegami w spółce F-Trust uzbieralibyśmy tych lat z 60, w Grupie Caspar pracuje jeszcze Artur Gromadzki, z którym działaliśmy wspólnie w Capital Group. Młode osoby mają to do siebie, że doskonale śledzą i wychwytują bieżące wydarzenia rynkowe. My, starsi, mamy do tego większy dystans – widzieliśmy niejedno, przeżyliśmy kryzysy i hossy, więc możemy na bieżące wydarzenia patrzeć chłodniej. A takiego spojrzenia potrzebują klienci, których horyzont inwestycyjny jest przecież dłuższy.
Brzmi to trochę tak, jakbyście mieli abstrahować od bieżącej sytuacji rynkowej w budowaniu tych portfeli.
Pieniądze można zainwestować w każdej chwili. Jeżeli dzisiaj rano otworzę pozycję na rynku forex i zamknę ją wieczorem, mogę się cieszyć z zysku rzędu 2 proc. Jeżeli chcę zarobić więcej, muszę się liczyć z dłuższym horyzontem inwestycyjnym. Będziemy proponowali inwestorom zdywersyfikowane portfele składające się z konkretnych funduszy inwestycyjnych. Na podstawie profilu ryzyka klienta stworzymy mu taki, a nie inny portfel funduszy polskich i zagranicznych. Oczywiście moment rynkowy też jest ważny, ale nie mówimy o wskazówkach typu “jutro kup fundusz akcji węgierskich”. Chodzi o to, żeby klienci mieli spokój i sami nie musieli aktywnie zarządzać swoimi oszczędnościami. W tym kontekście pośpiech nie jest dobrym doradcą, a timing dobrą strategią.
Ostatnie 10-12 lat na światowych rynkach to czas, kiedy moment wejścia i wyjścia odgrywał kluczową rolę, a strategia kup w 2000r. i trzymaj do 2012 r.- nie mówię o warszawskim parkiecie, tylko bardziej dojrzałych rynkach – raczej się nie sprawdziła.
W ciągu tych ostatnich dziesięciu lat strategią kup i trzymaj również można było zarobić, tylko trzeba było wiedzieć, co kupić. Mogło to być złoto albo obligacje amerykańskie – tymi aktywami nie trzeba było aktywnie handlować. Było oczywiście kilka firm, takich jak Apple, a w Polsce LPP czy Eurocash, które dały zarobić metodą kup i trzymaj. Generalnie jednak jeżeli ktoś inwestował w akcje, rzeczywiście musiał być aktywny. Dobry przykład mieliśmy na GPW w ciągu ostatniego roku – w grudniu trzeba byto kupić, w marcu się wycofać, kupić ponownie w czerwcu i sprzedać teraz. Proszę mi pokazać klienta TFI, który w taki sposób zarządzał swoimi inwestycjami. My zamierzamy robić to za naszych klientów – budować im zdywersyfikowane portfele funduszy i w określonych momentach zalecać przeważanie lub niedoważanie różnych klas aktywów. Oczywiście, będziemy się starali aktywnie dopasowywać do sytuacji rynkowej, choć nie ukrywam, że im krótszy horyzont inwestycyjny, tym trudniej. 10-12 lat to tylko fragment okresu inwestycyjnego, o którym mówimy przy oszczędzaniu.
Dla polskiego klienta TFI, dla którego średni okres trwania inwestycji wynosi rok, dziesięć lat to wieczność.
Weźmy cykle Kondratieva – każdy z nich trwa 60 lat. Tyle właśnie trwają prawdziwe cykle inwestycyjne. Jeżeli ktoś zaczyna życie zawodowe, ma przed sobą przynajmniej 40 lat oszczędzania na emeryturę.
Pójdźmy na kompromis – weźmy nie 40 lat, tak jak pan by chciał, nie rok, tak jak chciałby statystyczny klient TFI, ale 3-5 lat, czyli okres doradzany przez TFI przy ryzykownych inwestycjach. Czy da się zarobić w takiej perspektywie?
Korekta na rynku akcji kończy się. Jeżeli w 2000 r. zainwestowaliśmy w akcje globalne, teraz jesteśmy na podobnym poziomie – zainkasowaliśmy dywidendy, ale na cenie nie zarobiliśmy. Wychodzimy z okresu korekty. 12-14 lat korekty po prawie 25 latach hossy na rynkach globalnych – wystarczy. Mówi się, że po 20 latach zwyżek przychodzi korekta trwająca połowę tego czasu. Myślę, że ona właśnie się kończy. Powinniśmy wrócić do rynku akcji. W perspektywie 10-letniej na pewno warto. Nadchodzi okres podwyższonej inflacji. W pewnym momencie ceny zaczną rosnąć, wydrukowaliśmy za dużo pieniędzy. Stopy procentowe też zaczną rosnąć. W takich warunkach akcje są najlepszą inwestycją, chroniącą oszczędności przed inflacją- spółki produkują, zwiększają ceny sprzedaży, rosną ich zyski, wzrasta wartość ich majątku produkcyjnego.
A złoto? To teoretycznie również dobra ochrona przed inflacja.
Rola złota w rezerwach banków centralnych rośnie, dlatego jego ceny stają się coraz bardziej kwestią polityczną, a nie rynkową. A inwestowanie nie idzie w parze z polityką, co dobrze widać np. na przykładzie inwestorów, którzy chcieli zarobić na rozpadzie strefy euro. Z perspektywy ekonomicznej może powinno do tego dojść, ale z politycznej jest nie do przyjęcia. Moim zdaniem obecna cena złota jest ceną równowagi.
Źródło: www.parkiet.com
Zobacz także: