Kryzysu w ciągu najbliższych dwóch lat nie będzie – rozmowa z Andrzejem Miszczukiem, Głównym Strategiem i Jędrzejem Janiakiem, Analitykiem F-Trust
– Skąd na świecie strach przed kryzysem? Widzicie jakieś znaki świadczące o tym, że kryzys nadciąga i, co więcej, będzie równie głęboki jak ten z 2008 roku?
– Jędrzej Janiak: Kryzys nadejdzie, nie ma co do tego wątpliwości, bo kryzysy są immanentną cechą gospodarki wolnorynkowej. Nie wydaje mi się jednak, aby miało do niego dojść już teraz. Historia uczy, że kryzysy wybuchają przede wszystkim ze względu na wysokie ceny surowców, wysoką inflację oraz wysoką cenę pieniądza, czyli wysokie stopy procentowe. W tej chwili żaden z tych elementów nie występuje. Oczywiście, dzisiaj sytuacja w globalnej gospodarce nie jest zdrowa, bo jest mnóstwo długu i mnóstwo pieniądza, który tak naprawdę jest dostępny za bezcen, a to jest niezgodne z naturalnymi prawami, które mówią, że również pieniądz powinien coś kosztować. Dzisiaj nie kosztuje, co może spowodować jakieś nieracjonalne zachowania inwestorów detalicznych. Co gorsza, to co obecnie planują politycy czy banki centralne nie jest lekarstwem, które może wyleczyć stosunki ekonomiczne, a jedynie czymś w rodzaju kroplówki podtrzymującej funkcje życiowe. To potencjalnie niebezpieczna sytuacja, bo możemy dość do punktu, w którym kroplówka już nie wystarczy. Nie jest to jednak, moim zdaniem, perspektywa najbliższych dwóch lat.
– Andrzej Miszczuk: Jeśli pytasz o sygnały mające świadczyć o nadchodzeniu kryzysu, to zwróć uwagę przede wszystkim na sytuację międzynarodową. Pod względem politycznym, społecznym i handlowym jesteśmy dzisiaj w zupełnie innym miejscu niż na początku lat dziewięćdziesiątych, po rozbiciu systemu komunistycznego. Nie ma już dywidendy pokojowej. Po tamtych nastrojach nie ma śladu. Nie ma śladu po optymizmie, który wówczas na świecie zapanował. Mam już trochę lat i pamiętam napięcie panujące podczas zimnej wojny. Coś podobnego wyczuwam w powietrzu również dzisiaj.
– Czyli problemów dla gospodarki upatrujesz dzisiaj bardziej w sferze politycznej i społecznej niż ekonomicznej.
– Andrzej Miszczuk: Tak, to jest pierwszy i najważniejszy element, który rzuca cień na gospodarkę. Ludzie boją się napięć na świecie, bo nie bardzo wiedzą czego się spodziewać, nie wiedzą, czy przerodzą się one w dotkliwy kryzys, a jeśli tak, to jak on będzie wyglądał. Czy będzie oznaczał tylko nieznaczne obniżenie poziomu życia, czy coś znacznie gorszego. Nie mamy też rezerw, aby ten kryzys w miarę bezboleśnie przetrwać. Nasi dziadkowie przez całe swoje życie gromadzili jakieś rezerwy, ale dzisiejszy model życia na to nie pozwala. Chcemy konsumować, a nie odkładać. W efekcie dzisiejsza klasa średnia takich rezerw w globalnej skali nie posiada. Rozmawiałem niedawno z Amerykaninem, który pracował w jednym z wielkich koncernów motoryzacyjnych. Wówczas obowiązywała tam zasada, że po kilku latach pracy w tej firmie, na „odchodnym” dostawał tyle pieniędzy, że wystarczyło mu to na spokojną egzystencję do końca życia. Dzisiaj już tego nie ma.
– Czyli czynnikiem destabilizującym jest niepewność. Wróćmy do rynku kapitałowego. Czy tutaj dostrzegacie czynniki, które mogą spowodować kryzys podobny do tego z 2008 roku?
– Andrzej Miszczuk: Nie, gdy patrzy się na rynek kapitałowy, na spółki, to nie ma racjonalnych powodów, aby w perspektywie roku, dwóch lat, bać się kryzysu. Po pierwsze, stopy procentowe są dzisiaj o jedną trzecią niższe niż przed jedenastu laty. Poza tym, przed 2008 roku mieliśmy bardzo dużo handlu lewarowanego, a sektor finansowy był wtedy bardzo rozdmuchany. Teraz ten sektor coraz bardziej się kurczy. W ostatnich latach w Stanach Zjednoczonych, ale również w Europie, zostały wprowadzone mechanizmy, które zabezpieczają przed lewarowanymi transakcjami. Wyjątkiem jest rynek pieniądza wirtualnego, na przykład bitcoinów, ale on nie ma jeszcze zasadniczego wpływu na światową gospodarkę. Mamy też bardzo niską inflację, która jeszcze dodatkowo spadła, a w ślad za nią spadają stopy procentowe. Nie można natomiast wykluczyć, że podskórnie mamy do czynienia z procesami, które mogą być niebezpieczne. Gdyby nagle, z jakichś powodów, doszło do podniesienia stóp procentowych z obecnego poziomu w granicach 1-2% do 4-5%, to mielibyśmy potężne tąpnięcie. Ale na razie nie dostrzegam powodów, aby mogło się tak stać.
– Jędrzej Janiak: Pewne ryzyko widzę w tym, że spora część handlu na giełdach odbywa się przez algorytmy, które do pewnego stopnia napędzają się zmiennością i jakieś zdarzenie lub komunikat może uruchomić lawinę. Ale niebezpieczeństwo nie jest jakieś szczególnie wielkie, bo moim zdaniem byłoby to raczej wydarzenie krótkotrwałe, które dałoby się opanować działaniem banków centralnych.
– Czyli, Waszym zdaniem, nie ma dzisiaj jakiś fundamentalnych powodów ekonomicznych, dla których kryzys miałby wybuchnąć, ale jest niebezpieczeństwo dużej zmienności. Jak w tej sytuacji powinien się zachować inwestor? Powiedzmy inwestor dość konserwatywny, którego portfel składa się w sześćdziesięciu procentach z akcji, a pozostała część to obligacje.
– Jędrzej Janiak: Skład portfela indywidualnego inwestora zależy oczywiście od jego preferencji, tolerancji na ryzyko, stanu zamożności, od wieku… Na pewno jednak obligacje są dzisiaj ekstremalnie drogie. Ta część rynku budzi zresztą pewien niepokój, bo aż 17 bilionów dolarów jest zgromadzonych w obligacjach o ujemnej rentowności. Właściciele tych obligacji po prostu stracą pieniądze. Więc dzisiaj zamiast 40 procent swojego portfela zamrażać w obligacjach, lepiej zainwestować ją w fundusze pieniężne. To daje inwestorowi i ten atut, że w razie przeceny na rynku akcji może szybko kupić atrakcyjnie wyceniane spółki. Natomiast jeśli chodzi o akcje, to proponowałbym inwestowanie w spółki, w których postęp jest nieunikniony, czyli w spółki technologiczne, oczywiście starannie wyselekcjonowane. Warto też rozważyć mocno przecenione rynki wschodzące. Generalne zalecenie jest takie, jak zawsze, ale ono jest zawsze aktualne – dywersyfikacja. A więc różne aktywa, różne rynki, dużo spółek.
– Andrzej Miszczuk: – Odwróciłbym dzisiaj te proporcje, czyli w akcjach 40 procent, a 60 procent w obligacjach. Konkretnie – w krótkoterminowych obligacjach rządowych, zwłaszcza amerykańskich. A jeśli chodzi o akcje, to postawiłbym przede wszystkim na spółki dywidendowe, które powinny się rozwijać również w okresie kryzysu. Chodzi o spółki wzrostowe i cykliczne.
– Z Waszych wypowiedzi wynika, że nie bardzo wierzycie w nadchodzący kryzys. Ale w mediach pojawia się wiele raportów, które wieszczą nadejście „wielkiej smuty”. One, wbrew często formułowanym zarzutom, nie wychodzą od dziennikarzy, ale od analityków.
– Andrzej Miszczuk: Cóż, formułowanie ryzyk to nasza praca. Inwestor musi znać, które ryzyka podejmuje i sam zdecydować, czy ryzyka określane przez analityków mogą się zmaterializować.
– Jędrzej Janiak: Materiałów przygotowywanych przez analityków jest mnóstwo, ale do mediów przebijają się tylko te najbardziej pesymistyczne, zgodnie z zasadą, że nic tak nie ożywia gazetowej lub internetowej strony, jak trup. Dlatego te najostrzej formułowane oceny przebijają się do ludzkiej świadomości. Rolą inwestora jest jednak odrzucenie emocji i kierowanie się twardymi danymi.
Rozmawiał Piotr Gajdziński
Zobacz także: