W 2015 roku Turcja będzie przewodniczyć grupie G20. Turecki premier Ahmet Davutoglu zapowiada, że prezydencja Ankary będzie oznaczać wzrost wagi biedniejszych państw, kosztem najbogatszych. Turcja zapowiada również rozszerzenie kompetencji grupy. Co takiego szykują nam Davutoglu i Erdogan?
Taka polityka to wynik przedłużających się negocjacji z Unią Europejską oraz rosnących ambicji tureckiego prezydenta, Recepa Erdogana. „Sułtan”, jak żartobliwie nazywa go turecka opozycja, ma ambicje przekształcić Turcję w światowe mocarstwo, a czasy, jakby nie patrzeć, są sprzyjające. Upadek duopolu, a potem znaczne osłabienie pozycji Stanów Zjednoczonych, to dobry moment dla Turcji by wrócić na piedestał. Aby to jednak osiągnąć, Turcja potrzebuje sojuszników, czyli państw, które wesprą ją swoim głosem na arenie międzynarodowej. Do tej pory Ankara poszukiwała ich wśród najpotężniejszych tego świata, ale ci nie są zainteresowani powiększaniem swojego klubu. Skoro nie chcą Turcji przyjąć do ścisłej czołówki światowej elity po dobroci, Erdogan postanowił wedrzeć się do niej siłą i postawić G8 przed faktem dokonanym.
Stąd pomysł, by rosnącą potęgę tureckiej gospodarki wesprzeć głosami mniej zamożnych partnerów, obiecując im współpracę gospodarczą. Turcja ma wiele do zaoferowania. Dane za zeszły rok plasują ją w czołówce krajów eksportujących do Unii Europejskiej, a OECD prognozuje, że w tym roku turecki eksport jeszcze się zwiększy. Takie, pozytywne informacje, dotyczą większości sfer tureckiej gospodarki. Dość powiedzieć, że podczas pierwszych pięciu lat rządów Erdogana, PKB Turcji rósł w średniorocznym tempie 7,2%! Podczas kryzysu lat 2008-2009 ta wartość PKB spadła do 0,6%, ale od roku 2010 znowu rośnie bardzo szybko. W 2010 roku było to aż 8,8%, a w 2011 – 9,2%. Turcja, mimo nie do końca korzystnych warunków związanych z niepokojami w regionie, radzi sobie bardzo dobrze również obecnie. Dzisiaj turecka gospodarka generuje z górą 1,3% światowego PKB.
Należy chyba uznać, że dla Recepa Erdogana status mocarstwa regionalnego to już za mało. Trudno się temu dziwić. Ostatnie lata były dla Turcji łaskawe, a kierownictwo „sułtana” przyniosło wzrost gospodarczy mimo globalnego kryzysu i niekorzystnych, z punktu widzenia Ankary, decyzji amerykańskiego FED-u. Erdogan ma dość sytuacji, w której ktoś dyktuje Turcji warunki gry. Nawet jeśli tym kimś są Stany Zjednoczone.
Ahmet Davutoglu zapowiedział również rozszerzenie roli G20. O co chodzi? Do tej pory grupa podejmowała decyzje w sprawie współpracy gospodarczej, wspólnie walczyła z terroryzmem lub kryzysami w rodzaju wybuchu epidemii Eboli. „W trakcie naszego przewodnictwa chcemy być głosem wszystkich” – powiedział premier z Ankary. Davutoglu zależy na wkroczeniu grupy na arenę globalnej polityki i „wzięcie na siebie odpowiedzialności” za kryzysy geopolityczne. Ponadto Ankara chce, aby grupa zajęła się również sprawą ocieplenia klimatu, choć przecież największe potęgi na świecie nie podpisały protokołu z Kyoto. Mimo to, Turcja stawia przed sobą ambitny cel walki o klimat i reprezentowania (w pewnej skali) głosu takich środowisk, jak choćby Greenpeace.
Wszystko to wygląda na wielkie pospolite ruszenie. Turcja nie dała się do tej pory poznać jako państwo specjalnie zainteresowane ekologią. Trudno też szukać śladów tureckiego zaangażowania w konflikty międzynarodowe poza swoim regionem, gdzie przecież sama ma problemy (okupacja Cypru, problem kurdyjski). Ankara, jak do tej pory, nie sprawiała wrażenia przesadnie zainteresowanej losem mniej zamożnych państw, o ile nie były dla niej rynkiem zbytu. Co zatem kryje się za jej dzisiejszą aktywnością? Wydaje się, że przede wszystkim mocarstowe ambicje Erdogana. Wiele państw, które sprawowały prezydencję w G20 poległo na etapie samej próby podejścia do postawionych przez Turcję problemów. Dlaczego w wypadku Ankary miałoby być inaczej? Wbrew pozorom jest na to szansa. Turcja jest w trakcie rozwiązywania problemów swojej gospodarki, jej pozycja (pod względem ekonomicznym) stale rośnie, a jej perspektywy są coraz lepsze. Z władzą skupioną w ręku tak sprawnego prezydenta, Turcja ma szansę dopiąć swego. Wszystkich celów nie osiągnie, ale może przynajmniej nieco „zdemokratyzuje” G20?
Zobacz także: