Upychanie na górce
Tekst Krzysztofa Jeske, prezesa F-Trust, pod tytułem „Strzelanie w kolano” opublikowany 29 kwietnia br. w „Gazecie Giełdy Parkiet”, stał się detonatorem dyskusji na temat doradztwa finansowego, która przetacza się obecnie przez media. W dniu 24 maja 2014 roku na portalu gazeta.pl ukazał się interesujący wywiad z doradcą bankowym, w którym anonimowy pracownik banku ujawnia, jak naprawdę wygląda system sprzedaży funduszy inwestycyjnych przez wielkie instytucje finansowe. Z kolei „Puls Biznesu” z 29 maja br. pisze o pomysłach przedstawionych przez prezesa Idea Banku na „ucywilizowanie” doradztwa.
Wywiad w gazeta.pl w pełni potwierdza tezy przedstawione przez Krzysztofa Jeske. Rozmówca redaktora Wojciecha Matusiaka pracował w trzech bankach, jego obserwacje dotyczą więc nie tylko jednej instytucji finansowej, ale są charakterystyczne dla sposobu działania jeśli nie całej, to przynajmniej części branży bankowej w Polsce. „W bankach i doradztwie finansowym zatrudnieni są sprzedawcy, którzy za to, że coś wcisną klientom, otrzymują duże prowizje i premie. Mają plan sprzedażowy, który muszą zrealizować” – tłumaczy doradca finansowy jednego z banków. – Pracowałem w trzech bankach. W kontaktach z większością zalecam szczególną ostrożność, zwłaszcza kiedy twierdzą, że doradzą w inwestycjach i pomnożą nasze pieniądze. Gdyby doradcy umieli inwestować, żyliby z inwestowania własnych pieniędzy, a żyją z pieniędzy klientów. Oczywiście są dobrzy i uczciwi ludzie, którzy są doradcami czy opiekunami klientów, bo nie mają innego wyjścia, ale jest ich mało”.
Jego zdaniem, zatrudnieni w bankach doradcy finansowi „czasami świadomie wprowadzają w błąd, stosują niedomówienia i zatajają informacje. Oszukują, aby mieć wynik. Dodają klientom płatne usługi bez informowania ich. Jest wiele sposobów. Na przykład mówienie, że nie ma opłaty likwidacyjnej i można się wycofać z inwestycji bez kosztów. Często na samych pracownikach wywierana jest presja, aby zakładali sobie konta czy brali małe kredyty. Jak nie ma sprzedaży, to są zwalniani. Taki pracownik zarobi tyle, ile sprzeda. Nie ma podstawowej pensji albo małą podstawę”.
Pracownik banku tłumaczył też dziennikarzowi gazeta.pl, że „w 2007 roku, tuż przed krachem na giełdzie, bardzo popularne było sprzedawanie funduszy akcyjnych. Jest to jeden bardziej jaskrawych przykładów. Przedstawiciel jednego funduszu określił tę sytuację z nieśmiałym uśmiechem jako upychanie masy na górce. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Ludzie są mamieni za pomocą różnych wehikułów inwestycyjnych. W 2006-2007 roku przypadkowa osoba z ulicy stawała się doradcą finansowym w dwa dni. Wystarczyło znaleźć klienta i nawinąć makaron na uszy, to określenie jest popularne w środowisku”.
Z kolei Jarosław Augustyniak, prezes Idea Banku opowiedział się w „Pulsie Biznesu” za licencjonowaniem doradców finansowych, twierdząc, że w najbardziej znanych firmach na tym rynku „doradzać może właściwie każdy. Wystarczy, że przejdzie przeszkolenie i wykaże się znajomością oferowanych produktów. Na doradców z prawdziwego zdarzenia mogą liczyć tylko zamożni klienci”
I ostateczna konkluzja rozmówcy redaktora Wojciecha Matusiaka: „Umowy, konstrukcje produktów, reklamy i wyszkoleni sprzedawcy robią wszystko, aby wprowadzić klienta w błąd i zmanipulować go”.
Piotr Gajdziński, źródło: www.gazeta.pl